Logo

Zezem. W kalejdoskopie cz. 60

Przez media przetacza się dyskusja tycząca tymczasowości pracy trenerów w polskich klubach piłkarskich. Obwinia się władze klubów, które rzekomo nie wykazują cierpliwości i nie pozwalają wykazać się wynikami pracy trenerom.

 

Problem jest niestety głębszy i ma związek ze zmianą samej istoty sportu. Współcześnie rozwój pojmowany jest nie jako posuwanie się do przodu, ale jako wygrywanie z innymi. Obojętnie na jakim poziomie, u nas na coraz niższym. W ten sposób postęp zastępowany jest przez regres. Wielu autorów artykułów trzyma się obyczaju polegającego na zadawaniu pytań w rodzaju: dlaczego, po co? Wiemy, że świat, odkąd istnieje, zawsze zadawał pytania. Różnica pomiędzy dawnymi, a nowymi czasy polega na tym, że kiedyś czasami znajdowano odpowiedzi. Ale i na tę prostą czynność potrzeba czasu na namysł, refleksję. Tymczasem podejmujący decyzje są jak niewolnicy uwiązani na łańcuszku, wręcz przykuci do ich władcy, zegara. Autorzy rzeczonych artykułów nie są szarlatanami lub ignorantami, którzy nic nie wiedzą. Oni są jak naukowcy, którzy tez stawianych nie udowadniają. Prezentują po prostu swe niezachwiane, choć oparte na chwiejnych podstawach – poglądy. Te własne poglądy przedstawiają jako wiedzę. Ich przemyślenia pełne są prawie naukowych dowodów, ale są kompletnie pozbawione argumentów. Ich treść sprowadza się do głoszenia opinii będących akurat w modzie. Można by od biedy do diagnozy zjawiska posłużyć się normami etycznymi, ale uległy one załamaniu w tym sensie, że nawet nie próbujemy zmienić tego co złe, bo zmieniliśmy pojęcie tego co dobre. W tekstach wykazują oni odwagę, czując się jak buntownicy atakujący zmurszałych władców klubowych. Ale ich odwaga sprowadza się do postawienia tezy, że tego się nie da zmienić, bo w gruncie rzeczy wierzą głęboko, że przegrana dowodzi kroczenia błędną drogą. Tylko przez kogo?

Nie ekskulpując właścicieli klubów nie możemy wszakże odsądzać ich również od braków rozumu, więc być może zwalniając trenerów w swoich klubach jakimiś  podstawami się kierowali. Może nawet , co w świetle dominującego trendu jest trudne do wyobrażenia, mieli trochę racji, ba, może, co za myśl heretycka, ci trenerzy nie są tacy dobrzy jak są opisywani, bo może są po prostu niedouczeni i nieporadni. I teraz z tych rozważań skaczemy na głęboką wodę, czyli przechodzimy do konkretów.

Zacznijmy od koszuli co bliższa jest ciału, czyli od Jacka Magiery. Zastąpił on na stanowisku trenera, który po po 20 latach awansował z naszą drużyną do Ligi Mistrzów i to zastąpił udanie. Sensem jego zatrudnienia w Legii było to, aby przejść w miarę suchą stopą przez okres niezbędny  na znalezienie szkoleniowca docelowego z niezbędnym do pracy w Legii warsztatem i dorobkiem. Przy całym szacunku dla Magiery, ale był on trenerskim dyletantem. Deklarował, jeszcze jak grał, że widzi siebie w roli trenera, ale ukończył studia historyczne. Wielu powiada, że studia zawodowe nie są konieczne, aby być fachowcem w jakiejś dziedzinie. Mam odmienne zdanie. Ale jak już się na nie poszło to wypadałoby, żeby studiować tę dziedzinę, która w pracy zawodowej będzie przydatna. Być może potrafiłby dostrzec, że trener przygotowania fizycznego nie wie co robi i że zamiast budować formę fizyczną to ją rujnuje. Trenerowi do CV wpisano, że był asystentem przy Urbanie, Białasie i Skorży i znowu przy Urbanie, co można zaliczyć do bajeczek, bowiem Urban i Skorża mieli bardziej zaufanych asystentów w osobach odpowiednio Kibu Vicuny i Rafała Janasa. Ukończył co prawda kurs trenerski i ma licencję, ale było to jeszcze czasach pionierskich, zanim prezes Boniek zbudował w sensie dosłownym i w przenośni szkołę trenerów i wybrał na jej szefa Stefana Majewskiego, który w tej pracy odnalazł swoje prawdziwe powołanie. Magiera jako trener nie miał też odpowiedniego doświadczenia w samodzielnej pracy, a tylko ona kształtuje warsztat trenerski, który sprowadza się  do tego, że prawdziwy trener nie tylko wie co robić, ale przede wszystkim wie jak to robić oraz posiadł metodykę wychodzenia z kryzysu. Nie jest winą Magiery, że nie był ukształtowanym trenerem, nie jest winą Leśnodorskiego, że go zatrudnił. Ale jest winą Mioduskiego, że go szybciej nie zwolnił i jest winą Magiery, że uwierzył pismakom, że jest już wielki. I tak zrobiono porządnemu człowiekowi krzywdę. Mógł odejść jako dobrze rokujący, niespełniony, a odszedł jako kompletnie bezradny i zupełnie przegrany. Będzie mu ciężko odnaleźć się w zawodzie. Powiada się zgodnie z prawdą, że w grupie LM z Legią zajął 3 miejsce i że zdobył mistrzostwo. Tyle tylko, że główną zasługę w tych sukcesach należy przypisać Vadisowi Odjidji-Ofoe. On też dobił Magierę stwierdzając, że chętnie by w Legii pozostał, ale nie widzi w niej szans na rozwój. Kiedy zabrakło Vadisa, Legia odpadła z europejskich pucharów w kompromitujący sposób. I kiedy jeszcze dziś wspominam to co przeżywałem, oglądając na stadionie mecze z Astaną  i Szeryfem, i wciąż ciarki mi przechodzą po plecach ze zgrozy. To samo pismactwo , które w przerwie zimowej pomnik mu było gotowe postawić, po klęskach waliło w niego jak w pusty bęben. A on biedny nie wiedział co się działo. Cud nie nastąpił, lecz pewnikiem, gdyby nastał, to by trener zasługi przypisał sobie, a nie opatrzności. Dlatego w jego przypadku można rzetelnie stwierdzić, że dobrze się stało, tylko stanowczo za późno.

Kolejnym trenerem, którego pożegnano, tym razem z nazwiskiem i sukcesami, był Maciej Skorża pogoniony z Pogoni. Miał on swój dwuletni epizod z Legią. Byłem przeciwny jego zatrudnianiu w Legii, ale kiedy to nastąpiło rozwiązanie z nim umowy na rok przed terminem, uznałem i uznaję za krok błędny. Skorża bowiem ma nie tylko pełne papiery trenerskie, ale jest i sprawny intelektualnie. Można mówić niejako o dwóch okresach jego kariery, o tym naznaczonym sukcesami w Amice, Groclinie, reprezentacji i w Wiśle i o tym po kompromitującym odpadnięciu z eliminacji do LM z Levadią. Można zauważyć, że do tego meczu pod każdym względem Skorża był na fali wznoszącej, a po nim zaczął zjazd w dół. Wyraźnie widać, że tamta trauma nadal w nim tkwi i nie może jej przewalczyć. Skorża nigdy nie przykładał wagi do  przygotowania fizycznego, a jego wskazówki w tym zakresie pilnie wykonywał Paolo Terziotti. Piłkarze, których trenował mieli akumulatory naładowane na tyle, aby wystarczało na ściśle określony czas. Mało tego, dokonywał on oceny wartości rywali i na jednych mocniej zawodników gotowił, a na innych słabiej. Nie był Czerczesowem, który ładował akumulatory ile wlazło, tak, że jeszcze po sezonie lampka na pulpicie nikomu się nie paliła. Tylko, że Skorża nie zauważył, że czasy się zmieniły i dziś wysiłek piłkarzy wkładany w mecz jest większy niż jeszcze parę lat temu, a dodatkowo trudne warunki pogodowe i zły stan boisk powodują większe zapotrzebowanie na moc. Ten minimalizm spowodował, że piłkarze Pogoni snuli się powolutku po boisku i walki przez całe mecze nie byli w stanie podjąć. Natomiast najbardziej zmienił się stosunek Skorży do zawodników. Stał się oficjalny, oschły i odległy. Przestał być lubiany, bo przestał być z drużyną jednością. Kiedy jego zespół wygrywał to dobrze realizuje jego taktykę, będąc do niej dobrze przygotowany, a kiedy przegrywał to wykazywał brak zaangażowania i założeń nie wykonywał. Wszedł w buty Lenczyka, który warsztat miał wyśmienity, ale brutalnie traktował graczy i szybko tracił ich szacunek. Był czas, że Skorżę zawodnicy chwalili, ale po odejściu z Legii, Lecha i Pogoni raczej nie mówiło się o nim ciepłych słów. Ale najgorszym zachowaniem było to, że w momentach kryzysowych ratunku szukał w zmianach taktyki. Prowadziło to do utraty kontroli przez zawodników nad całością poczynań drużyny na boisku. W dużym stopniu była to bowiem sztuka dla sztuki. W Legii z maniackim uporem uczył graczy gry atakiem pozycyjnym, mimo że do takiej gry nadawali się tylko Ljuboja i Radović, w Lechu wymagał utrzymywania się przy piłce, mimo że poza Jevticiem nikt inny takich predyspozycji nie posiadał. W Pogoni chciał grać z trzema środkowymi obrońcami, a na poziomie ligowym miał jednego. To wszystko sprawia, że wydaje się, że oderwał się on od realiów i tym sposobem poszybował w niebyt.

I wreszcie ostatnia sensacja, która rozpaliła klawiaturę do czerwoności w obronie skrzywdzonego Piotra Stokowca. Jeden z dziennikarzy widział pozytywy jego zwolnienia twierdząc, że dobrze, że się wreszcie uwolnił od Zagłębia, bo jest stworzony do wyższych celów, czytaj do Lecha. Sam jestem pełen rewerencji wobec tego trenera za jego nowatorstwo i sensowność w pracy. Zresztą do takiego obrazu sam Stokowiec walnie się przyczynił, mając ten dar autoreklamiarski i potrafiący w mediach zaistnieć i wypadać w nich przekonująco. Był chwalony za konsekwentne wprowadzanie do drużyny wychowanków klubu. Sam podkreśla, że opracował programy szkoleniowe dla wszystkich grup młodzieżowych, każdy zawodnik ma arkusz indywidualnego rozwoju. Za jeden ze swoich zasług uważa fakt,że zawodnicy Lubina nie są przepłacani, a mimo to niechętnie odchodzą z Zagłębia. Rzeczywiście, budżet płacowy Zagłębia jest jednym z najniższych w lidze i np. 10 razy niższy niż w Legii. Za to nakłady na Akademię są ponad dwukrotnie wyższe niż u nas. Tacy zawodnicy jak Jach czy Kubicki od ponad dwóch lat są kuszeni przez inne kluby, głównie niemieckie, ale Stokowiec potrafił ich przekonać, że aby tam zaistnieć muszą jeszcze od niego wiele się nauczyć. I tu może być wzorem dla Legii. I gdyby na tym zasadzała się istota działalności klubu Ekstraklasy to Stokowiec zasłużyłby na order. Ale ona polega na rywalizacji o jak najlepszy wynik czyli na wygrywaniu. A na tym polu Zagłębie sukcesów nie notuje. Mało tego, lokaty w tabeli coraz jakby niższe. Podobnie miał w Polonii i Jagiellonii. Stokowiec powiada, że planowa praca musi wreszcie przynieść plon. Co do zasady zgoda, tylko pytanie kiedy, w jakiej perspektywie czasowej? I nie jest to sprawa cierpliwości, ale oczekiwań lokalnych społeczności. Tak mają kluby miejskie i przede wszystkim zakładowe, takie jak Zagłębie. Nie jest niczym zdrożnym, że pracownicy domagają niejako w zamian za swoje pieniądze wykładane na klub wygranych czyli odrobiny radochy. Mogli na to czekać rok, mogli, dwa, ale trzy i pól roku to trochę przybogato. Stokowiec tak się zagłębił w te przyszłościowe wizje, że zapomniał o tu i teraz. Podobnie jak wielu szkoleniowców młodzieży, którzy przeszli do trenowania seniorów. Musi upłynąć pewien czas, aby zmienili sposób myślenia i nawyki postępowania, ale u Stokowca trwa to chyba przydługo. Przy jego sprawie mamy do czynienia dodatkowo z dysonansem poznawczym, Inaczej widzi się potrzeby Zagłębia  z Lubina, a inaczej z Warszawy. I taki Stokowiec i jemu podobni muszą pojąć i wyciągnąć konstruktywne wnioski z faktu,że podobanie się żurnalistom z Warszawy nic nie znaczy, kiedy przestaje się odpowiadać miejscowym. To ona płaci, to ona wymaga i to ona ustala kto na co zasługuje.

Pisząc powyższy tekst starałem się wykazać, że przy zwalnianiu z pracy trenerów piłkarskich są racje za i są przeciw. Tylko, że w tym co piszą gremialnie dziennikarze i co mówią co poniektórzy trenerzy przebija  takie mało skrywane lekceważenie dla właścicieli klubów - jakby oni byli powołani wyłącznie do wykładania kasy, a rządy były sprawowane przez fachowców. Tylko czy na pewno zawsze nazwa odpowiada zawartości?

Template Design © Joomla Templates | GavickPro. All rights reserved.