A+ A A-
  • a-c10
Istnieje takie powiedzonko: największym ryzykiem jest brak ryzyka. Jego prawdziwość potwierdziła się w dzisiejszym meczu. No, prawie potwierdziła. Brakowało tylko tego, żeby Meksykanie w końcówce wcisnęli nam jakiegoś kompletnie fartownego gola. Sorry, jeśli liczysz na to, że zwycięstwo załatwi ci jedna, przypadkiem zawiązana akcja, bardzo łatwo możesz się przeliczyć. Nie, podobnie jak Senator, nie mam pretensji do Lewandowskiego. Każdemu może się zdarzyć. Ot, żeby za daleko nie szukać: w meczu Francja-Australia Kylian Mbappe znalazł się w sytuacji, gdzie nieporównywalnie łatwiej było zdobyć gola, niż nie. I co? Z czterech metrów posłał piłkę nad poprzeczką pustej bramki. Być może zabierze mu to Złotego Buta, ale że i on sam, i koledzy w innych okazjach trafiali, to mimo ogólnie słabej skuteczności oraz początkowych kłopotów, Francuzi odnieśli gładkie zwycięstwo. Nie, nie wymagam od Biało-Czerwonych gry na poziomie Les Bleus, ani nawet rzucania się na Meksykanów w stylu „huzia na Józia!”. Pisałem przed meczem, że spodziewam się Czesioballa. Tyle tylko, że to był Czesioball do sześcianu. I to w sytuacji, gdy nagle należało rozważyć raczej przesunięcie akcentów w stronę ofensywy, niż defensywy. Głęboko nie zgadzam się z tezą Gawina, że wynik meczu Argentyna-Arabia Saudyjska niewiele zmienia. Zmienia, i to bardzo. Ok. 15. czasu katarskiego można było śmiało spuścić w toalecie wszelkie przewidywania dotyczące przebiegu rywalizacji w naszej grupie. Po pierwsze, absolutnie nierealne stały się marzenia o tym, że w trzeciej kolejce Białobłękitni będą zainteresowani już głównie oszczędzaniem sił i zdrowia na 1/8, w związku z czym jakiś niezobowiązujący remisik mógłby być im całkiem na rękę. /Co prawda, nadal realny jest scenariusz ich całkowitej implozji, ale osobiście nie postawiłbym na to złamanego centavo./ Po drugie, Saudyjczycy mają właśnie imprezę na dachu świata. Przed chwilą wygrali z Argentyną. Co prawda, zapłacili za to koszmarnymi kontuzjami dwóch kluczowych zawodników, ale i tak ich pewność siebie i przekonanie o własnej wartości poszybowały w stratosferę. Przede wszystkim zaś, podopieczni Renarda udowodnili, że – wbrew przedturniejowym opiniom – żadne z nich ogórki. I tak sobie myślę, że nieporównywalnie łatwiej i bezpieczniej by się nam z nimi grało, gdybyśmy podobnie, jak oni, mieli komplet punktów z pierwszego spotkania. Dobra, rozumiem: nie jest łatwo na cztery godziny przed faktem przeflancować cały plan na spotkanie. Ale chyba w trakcie meczu to już można go jakoś adekwatnie modyfikować, nie? Mamy przerwę. Widać gołym okiem, że ci Meksykanie to rzeczywiście w chwili obecnej nie są jacyś podbijacze świata. Można spróbować ich stuknąć. Znów: nic na hurra, ale gdybyśmy wykreowali trzy-cztery przyzwoite okazje, to pewnie coś tam by wpadło, niewykluczone że nie raz. Na drugą połowę nie wychodzi Zalewski. OK., bardzo oględnie rzecz ujmując, nie ma chłopak za sobą najlepszych trzech kwadransów w karierze, niech siada. Kto za niego? Nie, nie Świderski, nie Milik, nie Frankowski, nie Skóraś, nie Grosicki nawet. Bielik. Czyli zamiast zrobić krok-dwa do przodu i choćby ostrożnie spróbować iść po swoje, kurczowo bronimy wymarzonego 0:0. No zajebiście. Jasne, można się pocieszać, że jeden punkt to więcej, niż zero (© Saidi Ntibazonkiza). Albo że pierwszy raz od niepamiętnych czasów nie przerżnęliśmy pierwszego meczu na Mundialu. Jak to stwierdziła moja ślubna: najpierw mieliśmy trzy inauguracyjne porażki poprzeplatane nieobecnościami. Teraz będziemy mieli trzy inauguracyjne remisy poprzeplatane nieobecnościami. Potem wreszcie zaczniemy wygrywać. Niedługo. Już od MŚ’42. Yuppie! Wszystko można. Nawet podnieść argument, że przecież matematycznie wciąż możliwy jest awans z tej grupy po trzech bezbramkowych remisach. Trudno natomiast nie zauważyć, że pojechaliśmy na Mundial i na dzień dobry pokazaliśmy, że kompletnie tam nie pasujemy. Znowu. A, jeszcze jedno, tak na marginesie: dzisiejszy mecz po raz enty unaocznił intelektualną nędzę całego tego pierdzenia o, pożal się Boże, systemach. Czy my gramy 5-3-2, czy 3-4-3, czy 4-5-1, czy cokolwiek innego, to tak naprawdę gramy to samo. Czyli nic nie gramy.
This is a comment on "Biało-Czerwoni na Mundialu"