A+ A A-
  • a-c10
@ Iocosus: Jest takie słynne, piękne zdjęcie. Głowę daję, że widziałeś. W momencie, gdy zostało wykonane, Marco Materazzi jeszcze nie wie, że za kilkanaście miesięcy będzie musiał prosić Zinedine'a Zidane'a, by ów klepnął go w klatę, bo się, biedaczysko, zakrztusił. Niemniej, już wtedy cieszy się zupełnie zasłużoną reputacją niezłego ziółka. Na zdjęciu jednak nikogo nie prowokuje. Nikomu nie ubliża. Wręcz przeciwnie, stoi wsparty w przyjaznym geście o ramię Rui Costy i wspólnie z rozgrywającym Milanu obserwuje padające na murawę San Siro race. Wie, że mecz się skończył. Że wobec skandalicznego zachowania fanów Interu i bezpośredniego zagrożenia dla zdrowia, a może nawet życia piłkarzy, Markus Merk nie pozwoli im dalej grać. A skoro tak, śmiało można schować szpady i sztylety. Dziś już się nie przydadzą. Można też okazać szacunek (sic) wybitnemu rywalowi i uciąć z nim sobie sympatyczną pogawędkę. A przecież był to nie byle jaki mecz. Nie jakaś tam zwykła, obchodząca garstkę ludzi na zaplutym poboczu futbolu potyczka, jedna z dwustu dziewięćdziesięciu sześciu w danym sezonie dwudziestej którejś ligi w rankingu UEFA, a Derby della Madonnina w pełnej krasie, w dodatku rozgrywane w ramach ćwierćfinału LM! Bo tak to właśnie powinno wyglądać. Mam zresztą, Iocosusie, nieodparte wrażenie, że już nie raz o tym rozmawialiśmy. Ja sam nie jestem i nigdy nie byłem święty. Ba, przyznaję otwarcie, że dawno temu kopiąc się po czole w jakichś bardzo mało prestiżowych rozgrywkach, też potrafiłem wysyczeć temu, czy tamtemu przeciwnikowi trochę komplementów do ucha. Dziś nie uważam tego za powód do chwały. Wręcz przeciwnie, raczej mi głupio i generalnie uważam, że sport byłby lepszy, gdyby go z podobnych zachowań jakimś cudem wyczyścić. Wówczas jednak byłem całkiem z siebie kontent. Zwłaszcza gdy rywal się zagotował i mnie odepchnął, albo zgoła kopnął, przez co musiał przedwcześnie zakończyć udział w zawodach. Ale! Jeśli wytrzymał, to po meczu nie było już żadnych złych emocji. Przybijaliśmy piątkę i - jak to w elzetesieWink - szliśmy na wspólne piwko. Celując na powrót gdzieś pomiędzy wyżyny futbolisty Materazziego i nizi... eee... depresjeSmile skórokopa a-c10: Sa Pinto, jak na moje, uzewnętrznia wyłącznie złe emocje. Nieistotne - mecz, konferencja prasowa, trening (dzwony!), wywiad, cokolwiek. Zawsze jest źle. I to go właśnie, m.in., różni od Probierza, który owszem, też ma tęgie ego i też pożąda fleszy. No ale bez przesady, jeśli chodzi o poziom paranoi, to to jest zupełnie inna szuflada. I tu jest właśnie, moim zdaniem, ten hund begraben. Ja po prostu nie wierzę, że człowiek o tak destrukcyjnej osobowości jest w stanie innych ludzi pociągnąć do czegokolwiek dobrego. Co do "należności", "prawie prawdy" i innych takich, zasadniczo zgadzam się z cytowanym przez Ciebie profesjonalistą. A zarazem z Dalkubem, który wyżej pisze coś bardzo podobnego. Z tą babcią klozetową to może ociupinkę przesada. Trudno jednak nie zauważyć, że w zasadzie od rozstania ze Stanisławem Czerczesowem Wy wygrywacie nie dzięki trenerom, a mimo trenerów. Co każe przypuszczać, że gdybyście znaleźli wreszcie jakiegoś sensownego szkoleniowca, tytuł inkasowalibyście gdzieś w połowie kwietnia. A, no i oczywiście, że tym razem może się Wam nie udać. Dzban, woda, ucho, te rzeczy. Gdybym jednakowoż miał się zakładać, postawiłbym na to, że jeszcze się uda. Lech? Dajże spokój, Iocosusie. To, co od dłuższego już czasu dzieje się w Poznaniu, stanowi świetny, gotowy materiał na dysertację doktorską (a może nawet od razu habilitację) z dziedziny psychiatrii. I ja w żadnym wypadku nie piszę tego, by się z Kolejorza natrząsać. Mnie jest ich autentycznie żal. @ CTP: Także spokojnie z tą pierwszą ósemką... Spoko wodza, odlotów nie ma. Wiesz co? Mnie i śmieszy, i przeraża zarazem takie nieodparte wrażenie, że pomiędzy Cracovią z lata, a Cracovią z zimy nie ma wcale aż takiej znowu różnicy. Znaczy owszem, jest. W wynikach. W grze? No właśnie bez szału. OK, Janek Gol niewątpliwie złapał formę i ustabilizował środek pola. Pesković też wygląda o niebo solidniej od Gostomskiego. Niemniej, jak już tu obok pisałem, przede wszystkim to po prostu zaczęło nam wpadać. A skoro tak, to może i przestać. Oby nie.
This is a comment on "Ryk lwa, czy pisk myszy?"