A+ A A-
  • a-c10
@ Iocosus: Wchodzę w to Smile Oto moja kabała (bez malarzaWink) – po sparringu z Chile (wymęczone 1:0) i w mediach, i – podobno – wewnątrz kadry nasilają się spory o to, jak grać. Czy preferowany przez Czesia (i stronnictwo Glika) murowaniec, czy może odważnie(j), jak życzyłby sobie tego Lewy (i jego przyboczni). Podobno do ostatnich chwil przed meczem z Meksykiem selekcjoner myśli, kombinuje, analizuje, tworzy i koryguje kolejne plany… Po czym po sześciu minutach rywalizacji wszystko to zbiera w pysk, bo El Tri strzelają nam gola. Wynik 1:0 utrzymuje się do przerwy, co można uznać za najniższy wymiar kary, gdyż w kilku sytuacjach – o dziwo! – fenomenalnie broni Szczęsny, w paru innych rywale pudłują. O naszych szansach nie ma co mówić. Dosłownie. W pierwszej połowie nie oddajemy choćby pojedynczego strzału. Parę minut po zmianie stron Meksykanie dochodzą do wniosku, że nie ma sensu głupio się narażać i skupiają wysiłki na pilnowaniu rezultatu. U nas zasadniczo bez zmian. No, może poza strzałem Grzegorza Krychowiaka z 35 metrów, który był bliski wywołania skandalu dyplomatycznego: bramkę minął, co prawda, w ogromnej odległości, za to wylądował niebezpiecznie blisko granicy z Arabią Saudyjską. Robert Lewandowski jest w tym meczu ściśle pilnowany i systematycznie obijany przez meksykańskich obrońców. Niby nic wielkiego: tu delikatny kuksaniec, tam przyjacielskie podszczypnięcie, siam czułe posmyranie korkami po łydce… Niestety, ziarnko do ziarnka – w 72. minucie nasz kapitan pada na murawę i z grymasem bólu na twarzy wzywa sztab medyczny. Ów zaś po chwili wykonuje w stronę ławki złowieszczy młynek. Na boisku pojawia się Arkadiusz Milik, ale połowa widzów w Polsce ma to w dupie i przełącza kanał. Przez następny kwadrans nie dzieje się zasadniczo nic. W meczu, rzecz jasna, bo w internecie zaczynają już latać pierwsze memy o trzech meczach „o”. Wreszcie nadchodzi 89. minuta. W zamieszaniu po przypadkowym – i, jak się później okaże, niesłusznie nam przyznanym – rzucie rożnym piłka spada pod nogi Karola Świderskiego. 1:1. Meksykanie biegną z pretensjami do sędziego. Jak to oni, nie przebierają ani w słowach, ani w gestach, przez co czterech z nich ogląda żółte kartoniki. A że dla połowy z tych czterech są to żółtka numer dwa w tym meczu (trzeba było Roberta nie maltretować…), zmuszeni są kończyć spotkanie w podwójnym osłabieniu. Sędzia dolicza do drugiej połowy aż dziesięć minut (kontuzja RL, zamaracha po wyrównującej bramce). Początkowo nie dzieje się nic. Wiadomo, Meksyk w dziewiątkę atakować nie będzie, a my nie bardzo umiemy. No ale w jedenastej (!) z tych dziesięciu Matty Cash dogrywa do Piotra Zielińskiego. Ten przypomina sobie wspólne czasy w Neapolu i kapitalnym passem uruchamia Arka Milika. Milik strzela i – o dziwo – trafia. Nie, naprawdę, do bramki, nie w posterunek graniczny. 1:2. Jak później skrupulatnie wyliczy Tygodnik Kibica, był to jego trzeci kontakt z piłką. Na razie jednak nie ma to żadnego znaczenia, bo oto chwilę później sędzia kończy mecz, a Meksykanie rozpoczynają następną rozpierduchę. W jej efekcie dwóch kolejnych ogląda czerwone kartki, plus jeszcze jeden już w tunelu. Oczywiście, całej piątki (łącznie z ukaranymi poprzednio) zabraknie w spotkaniu z Argentyną (która parę godzin wcześniej bez fajerwerków, ale i bez problemów ograła Saudyjczyków 2:0). Nazajutrz w naszym obozie radość raczej stonowana. Znaczy C.M., rzecz jasna, triumfuje jakby właśnie wygrał finał, niemniej w środowisku optymizm umiarkowany. No bo owszem, wygraliśmy i zrobiliśmy duży krok w stronę 1/8. Po pierwsze jednak, co z Lewandowskim? Po drugie, czy na aby na pewno wygraliśmy? Meksykanie składają oficjalny protest w sprawie sędziowania. W powtórkach widać jak na dłoni, że tamten korner nam się za cholerę nie należał. W dodatku podnoszona jest też sytuacja z końcówki pierwszej połowy, kiedy to nieco spóźniony z interwencją Glik szarpnął wychodzącego na czystą pozycję Meksykanina. A rzecz miała miejsce w polu karnym. Na żywo nie wyglądało to strasznie, jednakowoż każdy kolejny replay… Co gorsza, ktoś (pewnie jakiś ruski troll) rzuca do sieci fejka, że FIFA ma się tym protestem poważnie zająć i że nic nie jest jeszcze przesądzone. Wśród polskich ekspertów i „ekspertów” wrze. Jan Tomaszewski gardłuje, że gdyby Matty Cash był prawdziwym Polakiem, przyznałby się, że to on ostatni dotykał piłki (choć de facto był to Sebastian Szymański), no i, rzecz jasna, domaga się powtórzenia meczu. Weszło wynosi Czesia pod niebiosa, Sportowe Fakty mieszają go z błotem. Normalka. Ostatecznie FIFA, jak ma to w zwyczaju, ze szczerego serca radzi Meksykanom, aby wsadzili se swój protest w dwunastnicę i do meczu z Arabią Saudyjską przystępujemy z trzema oczkami na koncie. A w zasadzie to z sześcioma, no bo przecież łatwo wygramy. Wygramy, prawda…? Lewandowskiego jako tako udaje się przywrócić do stanu używalności, przez co wtorkowy bohater Milik znów siada na ławie (podobno dość mocno podnosi mu to ciśnionko), a Lewy wychodzi od startu. Gołym okiem widać jednak, że nasz kapitan jest wyraźnie nieswój. Nie on jeden zresztą. Cała ekipa gra tak, że Jerzy Brzęczek, który specjalnie na ten mecz przerwał przeglądanie ofert pracy w okręgówce, zanosi się gromkim śmiechem. Jeden Zalewski coś tam szarpie i w 41. minucie po faulu na nim mamy rzut karny. Piłkę na jedenastym metrze ustawia Lewandowski i… trafia w słupek. Po trzech kwadransach 0:0. Na drugą połowę Lewy już nie wychodzi (co podobno mocno podnosi mu ciśnionko), zastępuje go Milik. W przerwie eksperci w studio robią dobrą minę do złej gry i przekonują, że zaraz muszą paść jakieś bramki. Mają rację. Osiem minut po zmianie stron jeden z bardzo nielicznych wypadów Saudyjczyków przynosi im prowadzenie. Co prawda, błyskawicznie wyrównuje Milik (piękny cross Zalewskiego), ale później już do końca bijemy głową w mur. Na domiar złego, w 85. minucie Krychowiak fauluje jednego z rywali w szesnastce. Sędzia dla wszystkiego konsultuje się z VARem i wskazuje na wapno. Tyle tylko, że wykonawca karnego bierze przykład z RL9 i obija aluminium. Zresztą, niemal dokładnie w tym samym miejscu, nawet gdyby chciał, to by tak nie pocelował. 1:1 i tak do końca to nie wiadomo – zżymać się na fatalny poziom widowiska i troskać o Lewego, czy może jednak cieszyć, bo przecież już prawie wyszliśmy z grupy? Sześć godzin później okazuje się, że jednak to drugie. Argentyna bowiem pewnie rozbija zdemoralizowany, zdziesiątkowany Meksyk 4:1, pieczętując przy tym swój awans i niemalże także nasz. No właśnie: niemalże. Przed ostatnią kolejką chodzą słuchy, że Meksykanie wciąż są na nas potężnie wkurwieni i podobno całkiem serio rozważają, czy aby celowo nie podłożyć się Saudyjczykom tak, aby to oni, nie my wyszli z grupy. Zresztą, celowo czy nie, atmosfera w obozie El Tri jest, bardzo delikatnie rzecz ujmując, daleka od ideału. Pierwszy raz od wiek wieków wracają z MŚ do domu już po trzech meczach. Trener na wylocie, połowa składu też. Zwycięstwo KSA należy w tych okolicznościach rozpatrywać jako całkiem realny scenariusz. W czystej teorii, remis z Argentyną daje nam pewne 2. miejsce. Tyle tylko, że grupę D najprawdopodobniej wygra Francja, a Albicelestes mają dość świeżo w pamięci swój ostatni mecz 1/8 finału MŚ z Les Bleus i raczej nie uśmiecha im się powtórka, toteż na pewno nam nie odpuszczą. Co więcej, znów nie wiadomo, czy zagra Lewandowski. Ostatecznie gra, choć jest półżywy, ale z Milikiem w parze, nie Świderskim. Media robią wielki szum anonsując starcie legendy Barcelony z jej obecną megagwiazdą. Z ogromnej chmury spada ledwie drobny kapuśniaczek, bowiem nasz mecz ze Scalonetą to klasyczny Czesioball: gryziemy trawę, jeździmy na dupach, przesuwamy, doskakujemy. Szczęsny dokonuje w bramce absolutnych cudów. Glik z zabandażowaną, zakrwawioną po jakimś zderzeniu głową walczy o górne piłki. Bielik i Krycha ganiają za Messim jak psy za suką. Kuśtykający Lewandowski dzielnie rusza do pressingu, ale już po półgodzinie musi ustąpić miejsca na boisku Sebkowi Szymańskiemu, który wykona w tym meczu więcej wślizgów, niż w całej dotychczasowej karierze. Kiedy sędzia odgwiżdże koniec zawodów przy stanie 0:0, wszyscy padną na glebę, pół ze szczęścia, pół z wyczerpania. Po czym dowiedzą się, że w tezetwu międzyczasie w Meksykanach wygrała gorąca, latynoska krew i zrobili z Saudyjczyków wkład do burritos. Koniec końców zatem z pięcioma punktami na drugim miejscu wychodzimy z grupy. 4. grudnia Benzema, Mbappe i reszta robią z nas ratatouille. 1:5, merci beaucoup, au revoir!. Taki występ wywoła w polskim środowisku piłkarskim kompletny mindfuck. Zwolennicy Czesia (Weszło, Kanał Sportowy) podkreślać będą, że oto właśnie pierwszy raz od – bagatela – trzydziestu sześciu lat wyszliśmy z grupy na Mundialu, za co Michniewiczowi należy się pomnik. Przeciwnicy (SFWP, PS) skontrują, że dokonaliśmy tego nieprzyzwoitym wręcz fuksem i w stylu wołającym o pomstę do nieba, a naszym najlepszym zawodnikiem był [tu wstaw nazwisko sędziego z meczu z Meksykiem], zaś Michniewicza należy czym prędzej zwolnić, by „nie marnować potencjału naszych piłkarzy” (który to potencjał świetnie było widać zwłaszcza w meczach z Arabią Saudyjską i Francją). Sam Czesio wykręci wszystkim niezłego figla i jako bodaj pierwszy polski selekcjoner w historii dobrowolnie, w glorii odejdzie ze stanowiska. Dostanie bowiem cynk, że władze Lecha chcą się rozstać z van den Bromem i chętnie zaoferowałyby mu możliwość powrotu na stare śmieci. Ostatecznie jednak szefostwo Kolejorza weźmie do ręki kalkulator, obliczy odszkodowanie dla Holendra i jego sztabu i zmieni zamiar, a Michniewicz zostanie na lodzie. Gdzieś tam jeszcze w tle wybuchnie afera z Barceloną, która będzie się domagać od PZPN odszkodowania za desygnowanie do gry kontuzjowanego Lewandowskiego, wskutek czego jego uraz się pogłębił i następnym razem chłopak wyjdzie na boisko w kwietniu. Albo i w ogóle w następnym sezonie. Za namową Mariusza Piekarskiego, Cezary Kulesza mianuje selekcjonerem jakiegoś zagranicznego przeciętniaka (no to się musi udać, do trzech razy sztuka, nie…!?), przez co do końca eliminacji będziemy drżeć o awans na ME’24. Ostatecznie go wywalczymy, ale już pod wodzą Jacka Zielińskiego, którego w Cracovii zastąpi Aco Vuković, co z kolei sprawi, że Senator zostanie wreszcie fanem Pasów Very Happy Niniejszym uroczyście oświadczam, iż pisałem to wszystko na czysto i na trzeźwo. A w ogóle, znając fenomenalne poczucie humoru Stwórcy, i tak wydarzy się coś jeszcze bardziej odjechanego.
This is a comment on "Zakatarzeni"