A+ A A-
  • a-c10
@ Zbyszek: Ladies first, zacznę zatem od ukłonów dla Czcigodnej Małżonki i gratulacji za bezlitośnie celne spostrzeżenie, nieporównywalnie cenniejsze od większości – ekhem – eksperckich analiz. Ileż to ja się w ostatnich dniach nasłuchałem i naczytałem, że przecież te niespełna trzy i pół roku temu, gdy graliśmy w Bolonii z Włochami, to padł szczęśliwy dla niech (!) remis. A teraz paczpan, gdzie my, a gdzie oni! I syćko piknie, tylko jakoś nikomu nie przychodzi do łba zauważyć, że w wyjściowej jedenastce Azzurrich ledwie dwaj zawodnicy nie są bardzo dobrzy w operowaniu piłką (dają za to ogromny spokój w tyłach). Cała reszta, wliczając bramkarza, radzi z tym sobie wyśmienicie. U nas natomiast proporcje wyglądają +/- odwrotnie. Dwóch, może trzech coś tam z piłką zrobić potrafi, a pozostali pchają się na afisz, bo lepszych od nich po prostu nie ma (no, chyba że Verratti z Moskwy). Idąc dalej tropem wypowiedzi Twojej ślubnej, warto zauważyć, iż znajduje się w niej – wypowiedzi, nie małżonceWink – odpowiedź na nurtujące Cię pytanie o różnice w grze naszych orłów ze Słowakami i Hiszpanami. Łatwo jest pokazywać determinację, wolę walki i inne takie niemierzalne fajności, gdy rywal jest murowanym faworytem, chce atakować i gremialnie zapuszcza się na naszą połowę, tym samym zostawiając hektary wolnej przestrzeni na swojej. O tak, wówczas faktycznie można jeździć na dupie, biegać, przeszkadzać, szarpać i drapać, a braki w ustawieniu i taktycznej świadomości przykrywać głupimi faulami. No i, rzecz jasna, modlić się żarliwie o fart. Akurat wczoraj takie modły zostały (względnie) wysłuchane. Kiedy jednak przeciwnikowi nie w głowie rozbijanie obozu w naszej szesnastce, remis go w sumie jakoś tam urządza, a piłkę z chęcią nam odda, wypadałoby pograć w piłkę. I tu klops, bo co jak co, ale grać w piłkę to my raczej nie umiemy. Nie można nie zauważyć postępu jaki czyni nasz zespół od kiedy stery w nim objął Sousa. Ależ owszem, można. Ba, jest to nawet bajecznie proste. Wystarczy porzucić desperackie próby racjonalizowania własnych idiosynkrazji wobec poprzedniego selekcjonera (oraz same idiosynkrazje) i trzeźwym okiem spojrzeć na fakty. A mimo (brrr…) „zwycięskiego remisu”, fakty są takie, że wykonanie przez Brzęczka jego podstawowego zadania (awans na ME) ani przez chwilę nie podlegało wątpliwości (mowa tu, rzecz jasna, o racjonalnych wątpliwościach, opartych o wyniki, nie emocjonalno-estetycznej histerii). Natomiast głównym zadaniem Sousy było wyjście z grupy na rzeczonych ME. Po dwóch meczach mamy na koncie cały jeden punkt i zajmujemy w grupowej tabeli zaszczytne miejsce tuż za podium. Aby zrealizować cel, musimy w ostatnim spotkaniu wygrać ze Szwecją. Nie, nie zwycięsko zremisować. W y g r a ć. Czyli (a) zrobić coś, co jak do tej pory Biało-Czerwonym pod wodzą Sousy udało się jedynie z przepotężną Andorą oraz (b) z rywalem, którego w meczu o stawkę pokonaliśmy ledwie raz. Kiedy? A przypomnij sobie. Dla ułatwienia powiem, że jedyną bramkę w tamtym spotkaniu zdobył niejaki Grzegorz Lato. Póki co zatem, Portugalczyk osiągnął akurat tyle, co „powszechnie uwielbiany” Franciszek Smuda. Doprowadził do tego, że ostatni mecz na Euro będzie o coś. Różnica? Franz posługiwał się koślawą i łamaną, ale jednak polszczyzną i wyglądał jak chłopek-roztropek. Sousa natomiast mówi do nas po angielsku i prezentuje się jak z żurnala. Szkoda tylko, że nikt nam za to nie da ani punktu, ani bramki, ani nawet pieprzonego autu. Aha, ja w to zwycięstwo ze Szwedami jak najbardziej wierzę. Wiara umiera ostatnia, nawet jeśli nie karmi się logiką. No i, rzecz jasna, bez względu na wynik tego meczu, wywalenie Sousy uznałbym za kompletny idiotyzm, narażający nas na kolejny okres durnowatych eksperymentów, tym razem w wykonaniu jego następcy. Niemniej, opowieści o jakichś, za przeproszeniem, „postępach” uważam za wyjątkowo nieśmieszny żart.
This is a comment on "Euro 2021: Na przekór"