A+ A A-
  • Zbyszek
O tym, że ten kto trafia jest bohaterem. Banałem jest powiedzenie ,że piłka nożna sprowadza się do strzelania bramek, w czym tkwi całe piękno futbolu i tajemnica jego popularności. Wynika to z prostego faktu, że bramki są rzadkością czyli ,że są rarytasem. A są delicją , gdyż całe dzieje futbolu i rozwój taktyki oraz organizacji gry polegały głównie na utrudnianiu napastnikom życia. Z tego też powodu ten kto strzeli gola , zwłaszcza jedynego i zwycięskiego jak wczoraj Wszołek staje się z automatu bohaterem. Biorąc pod uwagę te aspekty trzeba sobie uświadomić, że zadanie napastnika jest znacznie trudniejsze niż obrońcy tak w sferze koncepcji ( wyobraźnia, szybkość decyzji ) jak i wykonania. Po tym przydługim wstępie pora na meritum. Bramki padają w następujących sytuacjach: - atak szybki, w tym kontratak. - atak pozycyjny, - akcje indywidualne, - stałe fragmenty gry ( rzuty wolne, karne, rożne, wrzuty autowe), - przypadek ( indywidualne błędy obrońcy i "samobóje"). Atak szybki ma miejsce wówczas kiedy wskutek nagłego zwrotu wektorowego akcji ( strata piłki) obrońcy nie są w stanie przeszkodzić rywalom i muszą gonić napastników i są zwróceni twarzami w kierunku własnej bramki. Z reguły w ataku szybkim uczestniczy niewielka liczba graczy. Atak pozycyjny rozwija się z głębi pola, uczestniczy w nim co najmniej kilku zawodników i polega na szybkiej wymianie piłek pomiędzy nimi tak, aby wymanewrować obrońców i wytworzyć okazję do oddania celnego strzału. Obrońcy rywali w tym ataku są zwróceni tyłem do własnej bramki. Skuteczny atak indywidualny jest coraz rzadszy, gdyż poziom wyszkolenia w likwidowaniu takiego zagrożenia jest coraz wyższy. O aspektach szkoleniowych związanych z rodzajami ataków w następnym komentarzu. W strzelaniu bramek najważniejsza jest wyobraźnia. Nie wiemy skąd ,ani jak ,ale są napastnicy , którzy znajdują się w najkorzystniejszym miejscu i czasie do oddania celnego strzału na bramkę. Pewno składa się na to talent, ale i doświadczenie. Umiejętności strzelania bramek rozwijały się w miarę rozwoju piłki i przeszkód jakie stawiano przed napastnikami , w tym także poprzez zmniejszanie ich liczebności .W przeszłości prymat obrony wynikał z intuicji, a obecnie ma uzasadnienie w danych statystycznych ( o czym pewno za 2-3 tygodnie).W pierwszym okresie futbolu wystarczyło, że napastnik był szybki, miał technikę opanowania piłki, dryblingu i strzału i już. Obecnie ten zestaw jest niewystarczający. Stały rozwój umiejętności obrońców i wzrost ich ilości powoduje automatyczny wzrost klasy napastników. W tym wzajemnym rozwoju ogromną rolę odgrywa technika audiowizualna. Podstawową zdolnością piłkarzy jest bowiem pamięć wzrokowa i np. telewizja wybitnie ją podniosła, wykształciła i udoskonaliła. W dawniejszych czasach napastnik miał często kilkanaście czystych sytuacji w meczu na zdobycie bramki. Dziś ta liczba to góra kilka. Efektywność działań obrońców wzrosła do tego stopnia ,że prawie nie zdarza się to co onegdaj było nagminne, a mianowicie pojedynki jeden na jeden bramkarza z napastnikiem. Kiedyś strzelano bramki bez specjalnych przeszkód z 10-12 metrów, a dziś obrona nie daje strzelać nawet z odległości dwudziestu paru metrów. Kiedyś napastnikowi wystarczyło opanowanie jednego skutecznego sposoby uderzenia piłki, dziś musi znać co najmniej kilka . Nadto w dawniejszych czasach w grze pozycyjnej napastnik po wymanewrowaniu obrońcy miał czystą drogę do bramki, a dziś asekuracja , podwajanie, a nawet potrajanie krycia powoduje, że stale ma "na plecach " paru broniących. Powoduje to stałą presję na napastnika i wywołuje u niego ciągły stres. Dodać do tego należy fakt ,że napastnicy uczestniczą w defensywie ,a obrońcy w ofensywie co skutkuje rozwojem umiejętności przewidywania wzajemnych poczynań. Większość bramek pada w rezultacie umiejętności i wiedzy egzekutorów. Współczesny piłkarz nie ma czasu, ani miejsca na oddanie silnego strzału wynikającego z obszernego zamachu nogą. Musi strzelać niekoniecznie mocno, ale chytrze, bez sygnalizacji , tak, aby obrońcy i bramkarz nie zdołali zareagować. Na drugim biegunie takich w pełni świadomych i wypracowanych sytuacji , znajdują się niepowtarzalne warunki , których szukają napastnicy z dużą intuicją. Oni stają się sępami czyhającymi na okazje. I to jest kwestia talentu, bowiem techniki strzału można się nauczyć ,ale znalezienia się w miejscu z którego można zdobyć bramkę nauczyć się nie można. Z oglądu meczów wynika jednak dylemat , który jest nierozstrzygalny ,a mianowicie na ile o strzelaniu bramek decyduje zdolność przewidywania sytuacji i ich wypracowania, a na ile prowadzona do końca , uporczywa walka , licznie na przypadek. Tydzień temu wskazałem, że statystyka dzieli te metody dokładnie pół na pół. W każdym razie liczy się zaskoczenie , które może być w efektem zdolności przewidywania sytuacji, jak i fizycznymi predyspozycjami czy cechami motorycznymi. Np. dziś napastnicy o wzroście powyżej 190 cm nie są rzadkością i nie ustępują sprawnością niższym graczom. Do sposobów strzelania bramek nogami zaliczamy : - strzał szybki , z kolana ( nie kolanem Smile, - strzał szybki, ze zwodem, - strzał silny podbiciem , z wymachem, - strzał silny z rotacją, - strzał wślizgiem, - strzał z woleja, - zmiana kierunku strzelonej piłki, - odbitka wskutek bloku , - strzał z krótkiej nogi, - strzał z podcinką, - dobitka. Rzadko zdarza się ,aby napastnik zdołał opanować wszystkie techniki zdobywania bramek, więc powinien on doskonalić te, które pasują do jego predyspozycji fizycznych i psychicznych. Do strzałów nogami dochodzą te oddane głową , takie jak : strzał czołem, strzał czołem ze skrętem, lobowanie piłki, strzał szczupakiem , zmiana kierunku lotu piłki przez jej muśnięcie. Strzelania piłki głową trzeba się nauczyć, bowiem ważne jest nienaturalne ustawienie stóp. Normalnie każdy z nas skacze do góry odbijając się z palców stopy, a spada na całą stopę. a przy strzałach z głowy postępuje się odwrotnie. Chodzi w nich o to, aby przy wyskoku sylwetka była wyprostowana , co daje większe możliwości skrętne ,a po oddaniu strzału, aby jak najszybciej można było przystąpić do biegu . Znakomicie szkolenie w tym zakresie opisał Pele. Można jeszcze długo w tym temacie jak np. ile bramek, jakim sposobami jest strzelanych, w jakim czasie najczęściej padają itd. itp, ale o tem potem. O tym, że "hodujemy " czyli szkolimy i wychowujemy nie dla siebie. To co robi się w polskich klubach ,w tym w Legii można porównać do wychowania dzieci przez rodziców. Dokładamy starań, aby dzieci wychować w zdrowiu , wyedukować , nadać poler i przychodzi nieuchronny moment, że one nas opuszczają. Czyli wychowujemy nie dla siebie ,ale dla innych. Identycznie jest w Legii. Z tym, że dzieci nie można zastąpić, a zawodników tak. Dwa tygodnie temu pisałem o zasadach transferowych graczy i wydaje się, że te nauki powinny być w Legii przyswojone i przeniesione na praktyczny grunt. Z czym dotychczas było bardzo kiepsko. Na pewno racjonalnemu procesowi wymiany kadr nie sprzyjała zbyt częsta zmian trenerów i zaspakajanie ich potrzeb dopasowania graczy do tzw. koncepcji gry. Pół biedy jeżeli trenerzy mieli taką koncepcję, lecz większość z nich mieszała składem dla samego mieszania. Kolejnym czynnikiem jaki w tym opisie występuje to ten, o którym pisał Kopernik ,że zły pieniądz zastępuje dobry. W Legii od kilku lat ten proces zastępowania niezłych graczy coraz gorszymi przybrał rozmiary kataklizmu. Po ostatnim meczu w grudniu pisałem jacy zawodnicy powinni Legię opuścić i sprawdzalność moich przepowiedni wynosi 100 %. Teraz niestety przyszła pora na wskazanie jakich zawodników Legii nie da się po sezonie utrzymać. Z całą pewnością z Legii odejdą : Josip Juranovicz , Bartosz Kapustka, Luquinhas, Bartosz Slisz, Szymon Włodarczyk. Wielce prawdopodobne jest odejście; Miszty, Wieteski, który nareszcie zaczyna ufać bardziej intuicji niż myśleniu, Wszołka, Skibickiego, Kisiela , Kacpra Kostrza oraz graczy wypożyczonych. Czyli szykuje się totalna wyprzedaż . Co prawda nikt ich nie wypycha, ale sytuacja finansowa klubu nie pozwala na ich zatrzymanie. Jest to także w dużym stopniu zasługa Michniewicza , bowiem niewątpliwie pod jego kierunkiem zawodnicy czynią indywidualne postępy. Np. taki Luquinhas jest lepszym graczem niż był swego czasu Guilherme. Niestety trzeba stwierdzić ,że postępy indywidualne zawodników nie mają pełnego przełożenia na wzrost poziomu gry drużyny jako całości. Chyba trener ma za dużo koncepcji ,a wiadomo, że wszystkich srok za ogon złapać się na raz nie da. O tym, że ubogie drużyny szanują pieniądze. W normalnym biznesie liczy się liczenie pieniędzy pod kątem ich oszczędzania z przeznaczeniem na inwestycje czyli na rozwój. Ci, którzy są bogaci ,ale rozrzutni ,wcześniej czy później interes muszą zwijać. W naszej piłce postępuje się dokładnie odwrotnie. Kto ma pieniądze szasta nimi bez umiaru ,a ubodzy liczą każdy grosz. Jednych stać na rozrzutność, a drudzy muszą wydawać środki kierunkowo , na miarę potrzeb i możliwości. W sytuacji takiego ubogiego krewnego występuje Śląsk Wrocław. Tymi którzy decydują o potrzebach kadrowych są doświadczony dyrektor sportowy Dariusz Sztylka oraz utytułowany i rozsądny 58-letni trener Laviczka. Trener Laviczka, jako zawodnik to 7 krotny mistrz Czech , jako trener dwukrotny mistrz Czech i raz Australii. Postawił on na system 4-2-3-1 i pod jego wymogi sprowadzani są zawodnicy. On wie, że inne systemy potrzebują wysoko kwalifikowanych kadr. Jest to bowiem system mało wymagający, organizacyjnie elastyczny, nie potrzebujący zawodników o specjalnych umiejętnościach i predyspozycjach. Bez łamania reguł systemu można manewrować zawodnikami i np. bocznych obrońców ustawiać na skrzydle ,środkowych obrońców jako defensywnych pomocników i odwrotnie. Zależnie od założeń taktycznych np. od siły gry rywali. Np. wczoraj wyżej w Śląsku zagrali nominalni obrońcy Musonda i Janasik. Jednocześnie takie drużyny jak Śląsk są skazane na pozyskiwanie zawodników, których lepsi nie chcą lub takich, którzy szczyt kariery mają poza sobą. I tak potrzebowali doświadczonego, ogranego bramkarza to ściągnęli niechcianego w Lechu Putnockyego, brak było stopera to zatrudnili młodzieżowca ( 19 lat) Bejgera ,wychowanka Lecha , po 4 letnim pobycie w MU, brakującego ogranego defensywnego pomocnika zastąpił Sobota, na skrzydle pojawił się wieczny talent Bartłomiej Pawłowski, jako ofensywnego pomocnika pozyskali od nas Praszelika , a jako wszechstronnego gracza defensywnego Janasika. Jak widać nie są to żadne gwiazdy i w ich wypadku nie o to chodzi, ale o to , aby byli pożyteczni i przydatni. Tylko, że na taką Legię okazało się ,że to jest za mało. O tym, że w Legii panuje lekki zaduch. Wiem ,że w Legii jest kilka osób, które czytają C-L ( w tym pewno Michniewicz) więc mam pewien dyskomfort, aby pisać o atmosferze w zespole, ale wydaje mi się, że bardziej nie zepsuję ,ale może krytyczne uwagi , ktoś odbierze jako dobre rady. O atmosferze w drużynie, jej aspiracjach i praktyce realizacyjnej w największym stopniu decyduje trener . Temu jak to drzewiej bywało poświeciłem jeden z moich felietonów i wynikało z niego, że atmosfera ma na grę i na wyniki wpływ trzeciorzędny. Najgorsza atmosfera w drużynie panowała za Vejvody,a wyniki były dziś nieosiągalne, niewiele lepsza była za Wójcika i Hasiego ( awans do LM). Bardzo dobra była kiedy trenerami byli Janas i Jabłoński. Ale zdecydowanie najlepsza panowała kiedy zespól prowadził Vukovicz. Vukovicz potrafił wytworzyć nie tylko stosunki koleżeńskie, ale wręcz przyjacielskie i rodzinne. Niestety jego warsztat trenerski był na tak niskim poziomie, że drużyna notowała niewiarygodny regres w każdy aspekcie gry. Jednym z czynników był fakt, że Vukovicz nie traktował błędów popełnianych przez zawodników jako pretekstu do pokazywania swej wyższości. On dawał graczom prawo do popełniania błędów. W tym miejscu podam jako negatywny przykład znakomitego warsztatowca Oresta Lenczyka, który nie potrafił umiejętnie wykorzystać swego psychologicznego wykształcenia. On z omawiania błędów uczynił cały rytuał, często wielogodzinny . Te seanse traktował jako wyrobienie swego rodzaju odruchu Pawłowa nazywane zasadą "gorącego pieca' , jeżeli dotkniesz to się oparzysz, więc nie dotykaj czyli musi ciebie odrzucać błędne zagranie. Tylko, że zawodnicy których to dotykało czuli się poniżeni i znienawidzili nie błędy ,ale trenera. Niewątpliwie natomiast zła atmosfera jest swego rodzaju papierkiem lakmusowym oznaczającym symptomy kryzysu, który już jest lub który nadchodzi. Najlepszymi trenerami są ci trenerzy, jak pokazuje doświadczenie , którzy potrafili kryzys przezwyciężyć . A takich jest niewielu , bo oni powinni nabywać tej umiejętności w klasach niższych , gdyż w lidze jak jest kryzys to trenerowi nie pozwala się z nim zmierzyć tylko się go zwalnia. Więc u nas kadencja trenera trwa do kryzysu. Przy czym ja się Michniewiczowi dziwię, że on zbyt często szybciej mówi niż myśli, nie zastanawiając się jak to zostanie odebrane. Np. miał dłuższą wypowiedz jak to jako trener U-21 analizował taktykę i organizację gry młodzieżówki Danii grającej systemem 3-4-3 i chciałby te wiedzę zastosować w Legii. Czyli Legia ma grać jak słaby duński młodzieżowiec . To może lepiej by było ,aby grać jak juniorzy Mozambiku . Czy on nie dostrzega ,że to żenujące. Złośliwie napiszę, że być może ten drajw na małpowanie "Kiepskich" powoduje, że nasz zespół ma lepszych graczy od rywalki w lidze, a prawie od każdego jesteśmy gorzej zorganizowani. Mimo to nie można przejść obojętnie nad takimi zachowaniami jak wybuch tłumionych emocji Wszołka po zdjęciu go z boiska w połowie meczu i brak spontanicznej radości po zdobyciu wczoraj bramki, brakiem empatii dla Szabanowa czy wypowiedzi Artura po meczu z Piastem ,że dobrze ,że babol był nie po jego stronie. Michniewicz bagatelizuje te zjawiska i wolno mu ,ale lepiej , aby je przeanalizował . W czym chciałbym mu pomóc. Po pierwsze . Te techniki ( drony, kamery , nagrania , telebimy , programy komputerowe itd) nakierowane są na ukazywania błędów zawodników , a omawianie ich ma zapobiec ich popełnianiu. To jest droga prowadząca do nikąd w tym sensie ,że analizować błędy powinien trener ze sztabem i w procesie szkoleniowym wykorzystywać nabytą wiedzę do takiego pokierowania treningami ,aby w grze błędy eliminować . Wciąganie w ten proces zawodnika poniża go ,a równocześnie czyni odpowiedzialnym tak jak by piłka była grą indywidualną, a nie zespołową. Nie ma bowiem obowiązku wystawiania gracza, popełniającego notorycznie błędy . Po wtóre. Trener Michniewicz wyraźnie , być może bezwiednie, stawia bardziej na graczy tzw. swoich , kosztem graczy nie swoich . Tu idzie drogą Magiery w praktyce, bo nie mówi jak tamten, że "ja ciebie nie chciałem " . Być może ma większe zaufanie do takich zawodników jak znani mu z młodzieżówki Wieteska, Kapustka czy sprowadzeni przez niego Szabanow i Muci. Tych, których pomija nie wymieniam .ale jest ich kilku . Trener ma oczywiste prawo tak postępować tylko musi liczyć się z tym, że tworzy kliki i rozbija kolektyw. Po trzecie . Trener nie przestrzega hierarchii . W piłce zasady są dość proste. Nowy ,a zwłaszcza młody nosi sprzęt. jemu wyznacza się miejsce w szatni, a nie on wybiera, aby zastąpić na boisku starego musi być od niego lepszy itp.. Takim drastycznym przykładem jest fakt, że "kierownikiem" obrony w systemie trójkowym mianował Wieteskę ,a nie Jędrzejczyka. Taki "kierownik" ma za zadanie m.innymi trzymać głębie obrony, w tym linię spalonego, atakować najgroźniejszego napastnika, odstraszać , ustawiać linię strefy, jak trzeba wyznaczać linię pressingu itd. Kto inny jak kapitan drużyny , ograny na arenie powinien taką rolę spełniać i kto od kogo ma się uczyć ?.To jest szkodliwe dla drużyny pomieszanie ról. Po czwarte. Postawa na treningu powinna być podstawą do wyznaczania zawodnika do gry w meczu . Tej zasady przestrzegają ściśle trenerzy czołowych lig, bo zmusza wszystkich także tzw. najlepszych do pracy i do rywalizacji . Nie dziwi frustracja Wszołka , który nabrał tej wiedzy na boiskach włoskich i angielskich i haruje na treningach jak szalony i kiedy przychodzi co do czego to jest albo zmieniany, albo pomijany. Tym bardziej, że jako prawonożny środkowy obrońca był wyznaczony Juranovicz ze 173 cm wzrostu, a nie on o wzroście 186 cm. Po piąte. Trener musi nauczyć się panować nad emocjami i nauczyć się sztuki zapominania. Pamiętliwość to nie jest najbardziej chwalebna cecha. Michniewicz ma już 50 lat i najwyższa pora, aby wyciągnął wnioski ze swoich niepowodzeń, iż w żadnym klubie nie zagrzał na dłużej miejsca, bo wszystkim, mówiąc trywialnie, się znudził. O tym, że wczoraj to nie był skład, ale składak. Swoim zwyczajem opiszę tak jak widziałem ,a nie pod wyłącznym kątem wyniku. Przed meczem w kanale zaprezentowano nam rzekome ustawienie Legii jako 3-3-2- 2 czyli jako twór , który nie istnieje. Chyba Michniewicz chciał błysnąć dowcipem ,albo obnażyć głupotę pismactwa. Aczkolwiek przyznam się bez przymusu bezpośredniego, że systemu w naszym ustawieniu za bardzo nie dostrzegłem. Było ono najbardziej zbliżone do 4-4-2 lub 4-2-3-1. Ale się porąbało. Przy czym niezależnie od ewentualnego zamysłu trenera to zawodnicy z uwagi na swoje umiejętności, predyspozycje i charakterystykę gry zajmują określone pozycje na boisku i na nich wykonują zadania jakie do tych pozycji są przynależne. Tylko pewna obawą napawa fakt ,od pierwszych minut nie zgrali tacy pewniacy jak Pekhart, Jędrzejczyk, Lewczuk, Cholewiak, a z młodych oprócz Włodarczyka Skibicki,Kostorz,Kisiel,Hołownia , Ciepiela. Smile. Zaznaczę, że dawno czegoś tak dracznego nie widziałem. Wróciło stare, przedpotopowe granie, kiedy to taktyka to była umiejętność gry na określonej pozycji. I to działało i wczoraj od biedy zadziałało. O szczątkowym zarysie systemu można było wczoraj jeszcze mówić jeżeli idzie o obronę, bo w ofensywie to było istne pomieszanie z poplątaniem. Taki miszmasz. To, że zawodnicy Śląska byli mocno zdezorientowani to można zrozumieć, ale jak nasi się w tym bałaganie połapali to jewst ciekawostka przyrodnicza. Typowa podwórkowa gra. Jak kto na podwórku nie pogrywał to wyjaśnię, co to określenie oznacza . Ma ona dwie naturalne cechy, a mianowicie, że wszyscy pchają się do przodu i wszyscy chcą być jak najbliżej piłki. Czyli takie pojęcia jak organizacja gry, strefy, odległości, krycie, gra bez piłki itp zostały odrzucone jako zbędne. Graczom Śląska taki chaos odpowiadał, bo gwarantował co najmniej jedno oczko co było ich marzeniem. I żeby się Wszołek nie zbiesił to by cel osiągnęli .We wczorajszym meczu szału nie było ,ani zachwycać się też nie było czym. Tylko ,że w meczach nie chodzi o zaspokojenie wyuzdanych oczekiwać ekspertów czyli szpeców od niczego ,ale o to, aby wynik był taki jak trzeba. A do tego przewaga nad resztą stawki rośnie. Czyli byczo jest. A mnie staremu zrzędzie przypomniał się stary dowcip z cyklu "Polish jokes" : " Odbywają się walki kogutów. Polak przychodzi z kaczką .I kaczka wygrywa". O tym, że jak nasi sędziowie nie mają nic do roboty w meczu, to są nieomylni Smile. .
This is a comment on "Śląsk - Legia 0-1: Regularność"