- Kategoria: Wokół boiska
- gawin76
Legia - Ruch 1-2: Darmowa lekcja
Legia rozpoczęła mecz z Ruchem Chorzów już w charakterze mistrza Polski. Niestety, mistrzowskiej fety nie udało się okrasić dziewiątym zwycięstwem z rzędu. Na Łazienkowskiej lepszy okazał się Ruch Chorzów. Do bramki Dusana Kuciaka trafiali Filip Starzyński z rzutu karnego i Piotr Stawarczyk. Legia była w stanie odpowiedzieć tylko jednym trafieniem autorstwa Miroslava Radovicia.
Syndrom rozluźnienia po osiągnięciu założonego celu jest zjawiskiem doskonale w sporcie znanym. Wspominaliśmy niedawno mecz z Wisłą Kraków, który mistrzowska Legia przegrała w 2006 roku na Łazienkowskiej 1:2. Rzeczona Wisła z kolei, już mając w garści tytuł mistrza Polski w sezonie 2010/11, w słabym stylu przegrała z Legią w Warszawie 0:2, a w ostatniej kolejce, tuż przed planowaną fetą, w tym samym stosunku uległa na własnym stadionie Polonii Warszawa. Natomiast wierni fani reprezentacji Polski pamiętają z pewnością nazwisko Białorusina Romana Wasiluka, który wbił aż cztery bramki drużynie dowodzonej przez Jerzego Engela po tym jak ta zapewniła sobie awans na mistrzostwa świata organizowane w Japonii i Korei. Przykłady można by mnożyć.
Szczerze mówiąc, jestem jednak w stanie wyobrazić sobie scenariusz, w którym Legia w identycznych okolicznościach przegrywa z Ruchem mecz nie na poły towarzyski, lecz o realną stawkę. W niedzielne popołudnie nie udawało nam się nic, Ruchowi natomiast wychodziło niemal wszystko.
Pierwsza połowa niedzielnego meczu nie wyglądała znacząco odmiennie niż niektóre z wiosennych meczów Legii rozgrywanych na Łazienkowskiej, meczów ostatecznie pewnie wygranych, chociażby jak te z Zawiszą Bydgoszcz. Mecz toczył się w wolnym tempie, Legia nie stworzyła klarownych, stuprocentowych sytuacji, ale do bramki gości mogli trafić Kuba Rzeźniczak, który nie zmieścił piłki w świetle bramki po rzucie rożnym i przedłużeniu dośrodkowania przez Ivicę Vrdoljaka, Miro Radović, któremu futbolówka zaplątała się między nogami po podaniu od ambitnie walczącego przy linii końcowej Bartosza Bereszyńskiego, wreszcie, już przy stanie 0:1, Tomasz Jodłowiec, który nie nadstawił dobrze głowy do piłki bitej przez Tomasza Brzyskiego.
W meczu z Ruchem różnicę zrobił gol na 0:1. Gol zupełnie przypadkowy. Chorzowianie przeprowadzili niezbyt z pozoru groźny wypad, po którym odbita piłka od jednego z obrońców wylądowała na rzucie rożnym. Po dośrodkowaniu niepewnie interweniował Bartek Bereszyński, piłka kilkukrotnie odbijała się od jego rąk, aż sędzia Szymon Marciniak musiał wreszcie wskazać na 'wapno'.
Podobny scenariusz oglądaliśmy w drugiej połowie. Konkretnie zagrożenie dla bramki Legii miało miejsce ze strony Ruchu zaledwie raz - i to wystarczyło. Legii chwilę wcześniej należał się rzut karny, ponieważ Bartosz Bereszyński został ewidentnie ścięty w polu karnym przez Daniela Dziwniela. Sędzia Marciniak jednak tego nie dostrzegł, przyznał Legii jedynie rzut rożny. Po tym rzucie rożnym znakomicie zachował się Bartłomiej Babiarz, który uwolnił się od aż dwóch zawodników Legii i wyprowadził kontrę gości zwieńczoną celnym strzałem Marka Zieńczuka z trudem sparowanym przez Dusana Kuciaka. Następujący po tej akcji rzut rożny przyniósł Ruchowi bramkę na 0:2. Zdrzemnął się kryjący Piotra Stawarczyka Kuba Rzeźniczak i goście podwyższyli prowadzenie.
Legia w meczu z Ruchem biła głową w mur. Trener Jan Kocian nastawił swój zespół zupełnie inaczej niż na jesieni, kiedy goście próbowali grać z Legią otwarty futbol. Tym razem czterej obrońcy Ruchu konsekwentnie strzegli dostępu do bramki strzeżonej przez pewnie interweniującego Krzysztofa Kamińskiego, a udanie wspomagali ich wszędobylscy defensywni pomocnicy, Łukasz Surma i rozgrywający bardzo dobry mecz wyżej wspominany Bartłomiej Babiarz. Dodatkowo słowacki szkoleniowiec Ruchu ustawił nominalnego lewego obrońcę Daniela Dziwniela na lewej pomocy, prawdopodobnie w celu zneutralizowania prawej flanki Legii napędzanej przez Bereszyńskiego i Michała Żyro. Manewr się udał, bo Żyrko był znacznie częściej 'pod grą' po zejściu Ondreja Dudy i Michała Kucharczyka, kiedy przeszedł na lewą stronę pomocy, zostawiając daleko swoich prześladowców, Macieja Sadloka i Dziwniela
Być może Legia grająca pod presją, w stu procentach skoncentrowana, zupełnie inaczej poprowadziłaby spotkanie z Ruchem, tłamsząc gości niczym niedawno Wisłę Kraków. Być może nie miałyby miejsca zachowania takie jak Bartka Bereszyńskiego przy bramce na 0:1, być może Bartłomiej Babiarz nie uciekłby tak łatwo naszym zawodnikom przed bramką na 0:2, być może Orlando Sa dwukrotnie w dogodnych sytuacjach trafiłby do siatki, zamiast w pierwszej z tych sytuacji skiksować, a w drugiej zademonstrować brak gotowości do przyjęcia piłki po dośrodkowaniu z lewej strony boiska. Jak potoczyłby się mecz z Ruchem w innych okolicznościach - tego już się nie dowiemy.
O ile porażka może w ogóle cieszyć, w przegranej z Ruchem cieszy fakt, że przytrafiła nam się ona w takim momencie, w sytuacji, gdy losy tytułu są już rozstrzygnięte, a prymat Legii w kraju – niekwestionowany i oczywisty, niezależnie od wyników trzech ostatnich meczów. Chciałbym tylko, żeby trener Henning Berg i nasi zawodnicy nie uciekali, przynajmniej wewnętrznie, w łatwe tłumaczenie, że przegrana z Ruchem jest w takich okolicznościach w stu procentach usprawiedliwiona i zrozumiała, żeby raczej potraktowali niedzielny mecz jak lekcję gry w ataku pozycyjnym z przeciwnikiem doskonale zorganizowanym w defensywie i potrafiącym ukąsić ze stałego fragmentu gry. Tę lekcję trzeba odrobić.
Dokładnie tak. Bereszyński na prawej obronie nigdy mnie nie przekonywał. Znamienne jest, że gra tam już od półtora roku a zaliczył raptem jedną asystę. Porównując go do grającego pod drugiej stronie Brzytwy, to po prostu w ogóle nie ma porównania. Dziwi mnie to tym bardziej, że Broź, gdy grał, to był o wiele bardziej efektywny. Berg najwyraźniej jest zwolennikiem tezy, że jak coś trybi, to lepiej tego nie psuć. Niestety, dzisiaj nie zatrybiło i nagle zabrakło nam alternatywy, bo Sagan z Orlando zagrali dokładnie tak jak grają kilkumiesięczni ławkowicze - czyli przede wszystkim niedokładnie. Ta cecha Berga martwi mnie i niepokoi najbardziej, bo trener musi mieć tzw. nosa do piłkarzy. Przez kilka kolejek katował nas Ojamą a dzisiaj nawet nie dał mu powąchać murawy (nie, żeby to był jakiś zarzut ale o czymś to świadczy).
Nie zgadzam się również z prezesem, że teraz gramy bardziej zespołowo niż rok temu. Nie. Dokładnie tak samo jak rok temu byliśmy zależni od Koseckiego, tak samo teraz jesteśmy zależni od Żyro. Zmieniła się taktyka, zadania ale cały czas chodzi o to samo - musimy mieć piłkarzy, którzy potrafią trafić w ten prostokąt. To jest clou tego sportu, panie Prezesie. Inaczej nie mamy co marzyć o sukcesach w Europie.
Fakt tym razem nic wpaść nie chciało, a byłem pewny, że po golu Rado tego meczu nie przegramy.
Mi to żal takich przerwach serii, powinny trwać bez końca.
Piłka nożna to dziwna gra. W wielu meczach narzekałem na grę "wojskowych", nie tyle na stronie co w przerwie do zainteresowanych. A wynik był 0:0, lub nawet Legia wygrywała. Dziś odwrotnie, gra wyglądała całkiem, całkiem, a wynik na tablicy widniał 0:1 dla rywala. "Dziwny jest ten świat" - śpiewał Czesiek Niemen, ale o piłce nawet nie próbował.
Sam mecz, niestety, był słabą reklamą naszej Ekstraklasy. Trzecia drużyna przyjeżdża do pierwszej z ewidentnym nastawieniem na obronę i kontry. W efekcie nie stwarza żadnej okazji do zdobycia bramki (z owych kontr) a łup bramkowy pochodzi ze stałych fragmentów gry. Natomiast ta teoretycznie atakująca stwarza sobie mnóstwo sytuacji bramkowych. Brak determinacji? Być może, zapewne też brak umiejętności i pewnie trochę farta. Bramki dla Legii mogli zdobyć; Bereszyński, Kucharczyk, Jodłowiec, Saganowski, Sa, Żyro i znów Bereszyński. Podsumowując okazji do wygrania tego meczu stworzyliśmy więcej niż w niektórych wygranych spotkaniach. A mimo to przegrywamy całe spotkanie. Po raz kolejny okazuje się, że murarstwo popłaca. Szkoda, bo tą drogę nasi ligowcy nigdy nigdzie nie zajdą.
ps: Gratulacje dla piłkarzy Ruchu za szpaler, wyraz szacunku piłkarza, dla piłkarza i wykonanej przez niego pracy.
Szkoda dzisiejszego meczu ale, jak ktoś już wcześniej zauważył, lepiej że taki "kwas" zdarzył nam się teraz niż w meczu o coś.
A wiesz, że też mi to przyszło na myśl? Z Dossą lepiej ryglowaliśmy pole karne przy SFG. Rzeźniczak ma ten feler, że lubi sobie odpuścić górną piłkę. No a to, co zrobił Bereś, to niech on się lepiej zastanowi, na jakiej pozycji chce grać, bo drugim Piszczkiem raczej nie będzie. Piszczek wprawdzie też popełnia babole we własnym polu karnym ale przynajmniej pod polem karnym przeciwnika robi spustoszenie.
To kto wreszcie zawalił te bramki ?
Astiz,który "chyba nie wykorzystuje swojej szansy", Bereś, który "drugim Piszczkiem raczej nie będzie" czy Rzeźniczak, który "lubi sobie odpuścić górną piłkę" ?
W ogóle, uważam, że runda jesienna przyszłego sezonu będzie naprawdę bardzo ciężka dla Legii. Patrzę na tę drużynę i nie widzę zmienników dla podstawowych piłkarzy. Dwa ostatnie mecze pokazały, że bez Dossy ta defensywa mocno kuleje. Jest więcej niż pewne, że przy graniu co 3 dni rozsypie się nam Vrdoljak. Do pomocy eksploatowanemu do granic możliwości Brzyskiemu ma przyjść nieopierzony Ronan. Ofensywne skrzydła wyglądają też niezbyt różowo a już w ogóle nie będzie o czym mówić, gdy odejdą Kucharczyk i Żyro. Tak, wiem, powiecie: Guilherme. A ja powiem, że Guilherme, to na razie leczy się na koszt klubu i pożytku z niego nie ma żadnego, i jeśli prawdą jest zasada, że dochodzi się do formy dokładnie tyle czasu ile się leczyło, to można już chyba na nim postawić krzyżyk.
Natomiast teraz mamy do czynienia z sytuacją zupełnie odmienną. Taką jaka jest udziałem biegacza, który walczy o zwycięstwo i jako zwycięzca mija linię mety. Inni jeszcze biegną po drugie, trzecie miejsce, ale daleko za nim. On już wygrał i należą mu się brawa i laury. I relaks i satysfakcja z dobrze wykonanej roboty. A tu ci co jego plecy z oddali oglądali, już za metą chcą się z nim ścigać.
Cóż on może uczynić? Chłopaki, wasz czas minął. Teraz ścigajcie się dalej sami. Beze mnie. Ja się szykuję do następnego biegu po Mistrza Międzynarodowego. Z wami przegranymi, wtedy kiedy trzeba było walczyć, mi nie po drodze.
Pisałem o tym, że zdecydowanie bym wolał, aby gra toczyła się do ostatniego meczu i aby on decydował. Taką już mam duszę pełną wiary w swoich. Ale to nie jest nasza wina, ze oni nie chcieli się mierzyć na otwartym polu, że się schowali za porażką i remisem, że presji nie wytrzymali, że padli w przedbiegach. Powtarzam to nie nasza wina. Nie odczuwam z tego powodu żadnego dyskomfortu. I w takiej sytuacji wymaganie, aby nasi jeszcze coś wielkiego pokazywali jest trochę nie na miejscu. My już wygraliśmy. To oni przegrali. Nie dajmy sobie wmówić, ze walka odbywa się za metą, a nie przed nią.
Nic i nikt nie wzruszy mojej satysfakcji. Lubię ten stan, kiedy dzięki mojej drużynie mogę oglądać wszystkich innych z góry. Radzę przyjąć ten punkt oceny. Będzie radośniej.
'Lubię ten stan,kiedy dzięki mojej drużynie mogę oglądać wszystkich innych z góry.'
Dla mnie to zdanie przedstawia sedno sprawy. Nie lekceważę meczu z Ruchem, słabej gry, ale jednak nie potrafię np. potraktować go jako ostrzeżenia, ponurego prognostyka na przyszłość, itd. Może kiedyś zacznę (oby nie), ale teraz radość i trochę poczucie ulgi są dominujące.
@Gawin
Szczerze mówiąc, jestem jednak w stanie wyobrazić sobie scenariusz, w którym Legia w identycznych okolicznościach przegrywa z Ruchem mecz nie na poły towarzyski, lecz o realną stawkę.
Nie mówię, że ja zupełnie nie jestem w stanie, ale jednak takie wyobrażenia teraz mają dla mnie charakter całkowitej spekulacji. Nie wiem, może mi się zmienią odczucia, jeśli Legia przegra z Pogonią i z Lechem w marnym stylu, ale teraz jest wszystko OK.
Co do meczu, nie powiedziałbym, że Ruchowi wychodziło wszystko. Raczej byli na tyle uważni, że nie popełnili żadnego poważnego, niewymuszonego, tak sami z siebie, błędu. A Legia nie grała na tyle energicznie, aby na nich taki błąd wymóc. I miała prawo, aby tak zagrać.
Piłkarze Ruchu tak sympatycznie postąpili z tym szpalerem, że mogli się nasi zrewanżować, tworząc im szpaler po meczu, gdy goście schodzili do szatni
Zdecydowanie nie podzielam diagnozy o decydującej roli braku Dossy Jniora w straceniu dwóch goli w każdym z dwóch ostatnich meczów. I Dossa miewa swoje gorsze zagrania i mniej udane mecze.